Odjechana Australia z Vive le Vin

Udostępnij ten post

Dużo ostatnio piszę o RPA (to oczywiście pokłosie naszego styczniowego wyjazdu), a w tych artykułach wiele razy wskazuję na to, jak zmienia się tamtejsze winiarstwo, ewoluując w lżejszą i bardziej owocową stronę. W zasadzie podobne uwagi można by poczynić względem Australii. Również na tym kontynencie znajdziemy coraz więcej młodych producentów, którzy przekonują, że Australia nie musi się kojarzyć z ciężkimi, beczkowymi czerwieniami.

Wina od trójki takich winiarzy miałem okazję spróbować podczas kolacji w Źródle. Marcin Likowski z Vive le Vin udowodnił, że można znaleźć w Australii również pozycje, które zadowolą najbardziej zblazowanych tradycyjnym winiarstwem hipsterów.

W kolacji wziąłem udział na zaproszenie importera, wina od tych producentów możecie oczywiście znaleźć w Źródle i innych współpracujących z Vive le Vin restauracjach i sklepach.

To projekt, za którym stoją Brendan i Laura Carter, którzy swoje pierwsze wina z Adelaide Hills wypuścili w 2012 roku. Co ważne, już dwa lata później zostali wyróżnieni nagrodą Young Guns of Wine, przyznawaną wyróżniającym się młodym producentom w kraju. Winnice w Adelaide Hills leżą dość wysoko, nawet do 600 m n.p.m., co przekłada się na relatywnie chłodny (przynajmniej jeśli chodzi o Australię) klimat. Małżeństwo stawia głównie na włoskie odmiany winorośli i eksperymentuje z takimi szczepami jak nero d’Avola, fiano, barbera, dolcetto, nebbiolo, vermentino czy moscato.

Sam Brendal mimo, iż obecnie swoje wina wytwarza w sposób raczej naturalny, to ma za sobą staże u producentów o wybitnie klasycznym profilu, jak choćby Veuve Clicquot, a także pracę w sklepie winiarskim w Brisbane. Z Laurą poznali się, gdy po powrocie do kraju studiował enologię w Adelajdzie, a ona kończyła tam studia rolnicze. Wkrótce postanowili związać się nie tylko prywatnie, ale wspólnie zająć się produkcją wina. Jakby tego mało mają też małą destylarnię, gdzie produkują różnego rodzaju vermuty i ziołowe nalewki, a nawet wytwarzają zaprojektowane samodzielnie perfumy pod nazwą Nømad.

Unico Zelo Sea Foam Pet-Nat 2022

W butelce znajdziemy musujące vermentino, powstałe jako pet-nat, ale z usuniętym osadem pozostałym po zakończonej fermentacji. Nie jest to jednak pet-nat pełen radosnej owocowości, z jaką często bywają kojarzone wina tej kategorii, a butelka dość wymagająca, lepiej sprawdzająca się w połączeniu z jedzeniem.

Nos jest całkiem poważny, przywodzący w zasadzie na myśl wino powstałe metodą klasyczną, z nutami jabłkowej skórki, cytryn i drożdży. Aromat mimo choć przyjemny, nie jest jednak zbytnio intensywny, wino wydaje się być dość skryte. W ustach nie znajdziemy za dużo owocu, ale dominuje mocna mineralność, zdecydowana kwasowość, czy wręcz słoność. W końcówce dochodzi również grejpfrutowa goryczka. Nie jest to wino „tarasowe”, ale świetnie sprawdziło się z połączeniu z pieczonym pasternakiem i dojrzewającym serem kozim. Dobre+ (88/100).

Unico Zelo Delta Blue 2022

To mieszanka caberneta sauvignon, tourigi nacional i caberneta franc. Owoce pochodzą z Langhorne Creek, miejsca ciekawego ze względu na nietypową formą nawadniania winnic, tzw. nawadnianie powodziowego (do czego nawiązuje nazwa). Miejscowi rolnicy i winogrodnicy porozumieli się co do wykorzystania corocznych powodzi, podczas których woda zalewa pola i winnice, a gliniasta gleba umożliwia zmagazynowanie olbrzymiej jej ilości. W efekcie w niecałe dwie doby jest ona w stanie przyjąć tyle wody, aby rośliny miały jej rezerwuar przez cały rok.

W zapachu wyraźnie owocowe, ale pod dyktando ciemnych owoców: śliwek, dojrzałych wiśni, ale też lukrecji. Do tego trochę liścia laurowego, pieprzu i owocowego suszu. Na podniebieniu mimo sporego alkoholu (14%) wino zachowuje odpowiednią świeżość i soczystość, czemu pomagają żywe, całkiem mocne garbniki. Świetnie pasowało do ossobuco. Bardzo dobre- (89/100).

Unico Zelo Yuzu Vermuth

Ciekawostką spod lady, niedostępną normalnie w Polsce, był vermuth, a więc merlot infuzowany ziołami i w tym przypadku yuzu (popularna w Azji Południowo-Wschodniej odmiana cytrusów).

Ciekawostka dla fanów takich trunków (ja osobiście wolę likiery, ale takie bardziej gorzkie, ziołowe niż słodkie). Tutaj mamy sporo suszonych wiśni, karmelu, gencjany, ale z dodatkiem cytrusowej skórki.

Nazwa winiarni nawiązuje do legendy dotyczącej perskiego króla Jamshida. Ponoć tak lubił on smak winogron, że przechowywał je przez zimę zamknięte w słojach. Gdy zaczynały puszczać sok i fermentować, wyrzucano je jako zatrute. Gdy jednak jedna z jego żon zmęczona nieustającym migrenami, z którymi nie potrafili sobie poradzić nadworni lekarze, postanowiła popełnić samobójstwo poprzez wypicie tej trucizny, okazało się, że po przebudzeniu migreny ustąpiły. Jamshid zaś zadowolony nakazał produkcję tego napoju, protoplasty wina.

Taką nieprzeciętną nazwę dla swojego projektu wybrał Gary Mills, którego winiarska historia też była nieźle pogmatwana. Studiował on bowiem literaturę, a później pracował jako nauczyciel angielskiego w Japonii. Jak sam pisze podczas krótkiej wyprawy do Queensland, jako tłumacz japońskich turystów, doznał objawienia i postanowił zmienić swoje życie. Zaczynał od stażów w różnych winiarniach w Margaret River, a w słynnej posiadłości Ridge Vineyards pracował ponad dwa lata. Jamsheed Single Vineyard Wines narodziło się w 2003 roku, ale wkrótce powstały dodatkowe projekty, jak skupiony na mało znanych odmianach Apricity Wines, czy dedykowany codziennym, hedonistycznym winom Park Wines. Jakby tego było mało w 2019 roku Gary otworzył w Preston Jamsheed Urban Winery, gdzie polewa swoje wina do prostych przekąsek i dań.

Jamsheed Apricity Vermentino 2022

Znów mamy vermentino, ale tym razem w wersji delikatnie macerowanej (4 dni na skórkach). Następnie fermentacja ma miejsce w dużych, używanych francuskich beczkach i tam też wino dojrzewa na osadzie przez 8 miesięcy.

Początkowo w zapachu raczej wycofane, ale powoli otwiera się w stronę skórki z pomarańczy, cytryn, gruszek i ziół. W ustach o ładnej, lekko oleistej koncentracji, a 14% alkoholu daje sporo masy. Na szczęście poza tym jest on świetnie zintegrowany, w ogóle nie wystaje, a wino ma sporo jabłkowej kwasowości, trochę migdałowości i herbaciano-jaśminowy finisz. Smaczne, nieprzekombinowane. Bardzo dobre- (89/100).

Jamsheed Illay Syrah 2022

Początkowo czułem tutaj odrobinę bretta, mokrej psiej sierści, ale po mocnym przewietrzeniu zawartości kieliszka było już lepiej. Wtedy pokazało się więcej świeżych śliwek i wiśni, trochę ziemistości i ziół. Wino jest zbudowane na wyraźnym owocu, ale mamy też pieprz, liść laurowy i lukrecję. Całość o dobrej soczystości, bez żadnej konfitury, czy przesmażenia, z wyraźną kwasowością i żywymi, chropowatymi garbnikami. Takich australijskich syrah chciałbym widzieć więcej. Bardzo dobre (90/100).

Na koniec został nam chyba największy indywidualista z tego zestawu, a więc Anton van Klopper. Urodził się w RPA, ale nie bardzo dogadywał się z rodzicami, dlatego w wieku 14 lat (!) sam wyjechał do Australii. Pracował w gastronomii i zaszedł wysoko, bo został głównym sommelierem w Ritz Carlton Group, ale w którymś momencie postanowił samemu zająć się winiarstwem. Ukończył więc enologię w Adelajdzie i zaczął od pracy w różnych winiarniach w Niemczech, Nowej Zelandii czy USA. Swój własny projekt założył w 2002 roku, szybko stając się jedną z gwiazd naturalnego winiarstwa w kraju.

Nie używa on na swoich winnicach chemii, nie stosuje nawadniania, a win nie siarkuje. Nawet etykiety projektuje samodzielnie kilka godzin przed zabutelkowanie danej partii – mają one oddawać styl wina i jego aktualny nastrój. Z kilkoma podobnymi entuzjastami założył grupę The Natural Selection Theory, gdzie eksperymentują z dojrzewaniem wina w beczkach z eukaliptusa, czy mieszaniem wina z piwem.

Niedawno musiał też skrócić nazwę swojej winiarni z Lucy Margaux do Lucy M. – oczywiście pierwotna nie spodobała się pewnej bordoskiej posiadłości.

Lucy M. Out of Control 2021

Użyty kupaż jest naprawdę imponujący, mamy tu bowiem: 30% chardonnay, 30% sauvignon blanc, 10% merlota i po 5% sangiovese, caberneta franc, pinot noir, gamay i pinot gris. Jak opisuje Anton jest to mieszanka utraconych dzieci i kosmicznych win, gdzie letnie jagody tańczą w chłodnej mgle nad zalesionymi wzgórzami…

Od początku dużo się tutaj dzieje. Aromat rozpościera się od kwaskowych wiśni, przez czerwone porzeczki, liście porzeczek, aż po nuty kiszone (jakby już lekko przeleżały kompot z wiśni, który zaczyna fermentować). Świetnie soczyste w ustach, gdzie pojawia się jeszcze żurawina i znów wiśnie oraz porzeczki. Z intensywną kwasowości, niemalże bez tanin, leciutkie (10% alkoholu) – choć nieskomplikowane, to niesamowicie potoczyste i pijalne. Bardzo dobre (90/100).

Lucy M. le Cimetière Piccadilly Pinot Noir 2021

Drugie wino to już czysty pinot noir, zaczynający się dymem i kiszonką. To wino, dla których mocno octowa lotna kwasowość nie jest straszna. Ale gdy o niej zapomnicie (albo ją zaakceptujcie), to znajdziecie w kieliszku również sporo fermentujących wiśni, świeżej żurawiny, trochę leśnej ściółki i ziemistości. W finiszu żywe, aż szczypiące. Taka ekspresja nie jest dla każdego, ale ja byłem zachwycony. Bardzo dobre+ (91/100).

Idąc na kolację nie spodziewałem się aż takiej dawki szaleństwa. Bo choć próbowałem już wcześniej win od Jamsheeda i Lucy M., to dołożenie do tego Unico Zelo i zestawienie ich w jednym ciągu dało niesamowite doznania. Jeśli szukacie Australii z poza wciąż głównego, beczkowe nurtu, to szukajcie win od tych winiarzy – to gwarancja niecodziennych wibracji.