Wino Iron Maiden – sprawa jest osobista

Udostępnij ten post

Od najmłodszych lat fascynowałem się rock’n’rollem i gitarowymi brzmieniami. Pierwsze zaskoczyło AC/DC, ale zaraz po nim jak taran wkroczyło w moje życie Iron Maiden. W wieku 9 lat usłyszałem Number of The Beast, The Trooper, Hallowed be Thy Name, Wrathchild czy Aces High i było to jak olśnienie. Od tego czasu Maiden towarzyszy mi całe życie. Pierwszą oryginalną koszulkę przywiozła mi Mama z Londynu za pieniądze, które do dziś nie mieszczą mi się w głowie – no, ale czego się nie robi dla dziecka. Do dziś koszulka cała i zdrowa leży w szafie, a po sąsiedzku leżakują dziesiątki innych z logo rockowych i metalowych kapel.

W latach 80tych żyliśmy, nomen omen, za „żelazną kurtyną” i zachodnia muzyka była słabo dostępna. Płyty winylowe przysyłała z Anglii ciocia kolegi z dzielni i przegrywaliśmy je potem na kasetę matkę, a potem masowo dla wszystkich na kaseciakach „jamknikach”. Kiedy Tonpress w 1985 roku miał wydać na licencji „Live After Death” codziennie biegałem do Empiku, żeby sprawdzić czy już jest na półkach.  Na żywo widziałem band chyba ponad 10 razy i stwierdzam Maiden jest im starszy tym lepszy. Czyli trochę jak w tym fałszywym powiedzeniu o winie – i właśnie o tym dziś będzie.

Przy okazji targów wina w Auchan wpadła mi w rękę butelka wina sygnowana przez zespół. Na wstępie należy powiedzieć, że dużo rockowych składów wprowadza do ofert swojego „merchu” alkohol sygnowany swoim logo. AC/DC ma piwo i whisky, Motorhead miał wino, Slayer i Megadeth również. Na naszym podwórku Behemoth w kooperacji z kraftowym browarem Perun stworzyli kolekcję chyba czterech gatunków piwa, które leją też z beczki na koncertach. To zresztą bardzo udany projekt.

Wróćmy jednak do Maiden. Jakieś siedem lat temu z niezłym hukiem wypuścili swoje pierwsze autorskie piwo „The Trooper” z browaru „Robinsons”. Sukcesywnie wprowadzali nowe etykiety i smaki. Na Youtube można obejrzeć filmy jak Bruce Dickinson z głównym piwowarem browaru testuje drożdże, rodzaje chmielu, bazę piwa pod piwa smakowe itp. Widać w tym absolutny entuzjazm i szczerość. Piwa też oczywiście „jeżdżą” za zespołem i w Wielkiej Brytanii napijecie się go na koncertach. Jest dostępne też w miejscu narodzin Iron Maiden, w pubie Cart and Horses w londyńskim East Endzie. Wielu blogerów piwnych przeprowadzało wywiady z zespołem, degustowali wspólnie i dawali entuzjastyczne recenzje. Jest to generalnie wypieszczony, bardzo dobry, jakościowy produkt. W Polsce butelki Troopera bywają do kupienia w dużych supermarketach.

Dlaczego rozpisuję się o piwie, a miało być o winie? Ano dlatego, że piwo jest absolutnie kojarzone z rockowym świętem jakim jest koncert. Czy to w małym klubie czy na otwartej przestrzeni – pojawia się zawsze. Jest egalitarne, gasi pragnienie i generalnie jest lubiane przez większość rockowo-metalowej braci. Koncepcja wprowadzania do oferty wina pachnie mi już dużą komercją.

Po pierwsze, wino nie jest napojem do szybkiej konsumpcji w czasie rockowej imprezy. Po drugie, zwykle pijemy je z kieliszków do jedzenia, co też nie pasuje w tej sytuacji, a po trzecie wreszcie nie każdego na nie stać. Sumując te kwestie i spoglądając na demografię fanów Maiden dociera do mnie, że jest to produkt skierowany do ludzi w wieku 40-65 lat, którzy już może na koncerty nie chodzą, ale przy słuchaniu płyty wieczorem chętnie takie wino otworzą.

Czy zespół miał coś do powiedzenia (jak przy piwie) przy decyzjach enologicznych? Nie sądzę. Raczej wszystko zostało wykreowane w głowach marketingowców. Widać to po efektownej etykiecie i informacji, że wino leżakowało w beczkach po porto. Wszystko się spina, bo producentem jest znany dom Porto – Van Zeller.

Iron Maiden Darkest Red Douro DOC 2021, Van Zeller (Auchan, 47 PLN)

Ciemno rubinowy kolor, głęboki, ładny. Nos jest pełen mlecznej czekolady wraz suszoną, słodka śliwką (trochę jak śliwka nałęczowska). Mamy też bardzo dojrzałą truskawkę, ciemną i czerwoną śliwkę oraz kakao. W ustach mamy średnią kwasowość, a tanina jest miękka, ale jednak muląca. Znajdujemy dużo czekolady, kakao, rodzynek, suszonych i świeżych śliwek. Końcówka jest całkiem długa i słodka, a wino ma mocne ciało. Takie trochę „baby ruby porto”.

Na pewno jest to bardzo łatwo pijalny i zrozumiały produkt. To intensywne, mocne, pełne smaku wino w stylu grubego primitivo czy też zinfandela. Czy zadowoli osoby lubiące i pijące wino? Moim zdaniem nie. Targetem są fanki i fani o niezbyt wyrobionych gustach i wino nie znajdzie innych odbiorców. To znaczy takich, którzy kupią butelkę dla tego co z niej przeleją do kieliszka, a nie tego co na etykiecie. Należy też zwrócić uwagę na cenę. Wino w Polsce kosztuje 47 PLN co jest megapromocją, gdyż w brytyjskich marketach znajdziecie je na półkach po 15 GBP a w internetowym sklepie zespołu kosztuje 20 EUR. Ja znam jednak tysiąc sposobów jak lepiej te prawie 5dych wykorzystać. Dziś będzie bez oceny bo… sprawa jest osobista.      

Up the Irons!

W