Rzym – jak się nie zgubić, a w zasadzie bezpiecznie odnaleźć

Udostępnij ten post

Dziś mam dla Was kilka wrażeń w krótkiego wypadu do Rzymu. Nie będzie relacji z wizyty w Koloseum czy też Forum Romanum, a zamiast tego kilka luźnych myśli jak najsprytniej korzystać z uroków tego miasta – zarówno pod względem gastronomicznym jak i turystycznym. Mimo, iż w żadnym z rankingów popularności turystycznej miast, które wpadły mi w ręce Rzym nie jest liderem (zwykle oscyluje wokół 5 miejsca), to jednak ilość odwiedzających go ludzi na metr kwadratowy jest wręcz zatrważająca.

Ja polecam okolice dworca Termini. Jest to wygodne, gdyż bezpośredni pociąg z lotniska Fumicino zatrzymuje się właśnie na tej stacji (przejazd około 30 minut), mamy blisko do większości atrakcji, a dodatkowo jak się dobrze zakręcić, to znajdziecie całe ulice nie skażone turystycznym ruchem. A to jest właśnie podstawa do poszukania lokalnej godnej polecania gastronomii.

Przede wszystkim omijajcie główne ulice, naganiaczy i każde miejsce, w którym widzicie ludzi rozmawiających w języku innym niż włoski. Tam zjecie mizerną pizze za 15 EUR, czy też odgrzewane w mikrofali lasagne. Co ciekawe, oceny na GoogleMaps bywają bardzo mylące i nie kierowałbym się zbytnio nimi. Nawet gdy jest ich bardzo dużo, to w większości są pisane przez turystów, nierzadko z krajów azjatyckich. Ich pojęcie o kuchni i serwisie w Europie (czy szczególnie we Włoszech) jest absolutnie mizerne. A więc zarówno zachwyty nad różnymi miejscami, jak i bardzo negatywne komentarze nie są miarodajne. Jeśli już chcecie zajrzeć na Google to wyłuskajcie sobie oceny pisane przez Włochów – wtedy można już jakoś lepiej nawigować po tym gastrooceanie.

Dobrej kawy napijecie się w kawiarniach i barach w których Rzymianie wpadają na szybkie espresso (1.2 EUR). Jeśli przy barze możecie wziąć ciastko i kawę, a płacicie w kasie obok to znaczy, że jesteście we właściwym miejscu. Jeśli zaś siadacie wśród turystów w „ogródku”, to miejcie na uwadze, że będzie Was to kosztowało 2-3 razy tyle.

Tym razem nie poszukiwałem wcześniej miejsc, w których mógłbym napić się ciekawego wina. Uznałem, że znajda się same. I tak też się właśnie stało. Vis-à-vis kamienicy, w której mieszkaliśmy na Via dello Statuto 37 znaleźliśmy Bar Pasicceria D’Amore. Była to kwintesencja lokalnego miejsca, w którym oprócz nas ciężko było znaleźć innych obcokrajowców. D’Amore to lokal z kawą i ciastkiem, miejsce na szybki lunch oraz na wino. Dostępnych jest kilkaset etykiet z większości włoskich regionów. Są wina zarówno klasyczne jak i naturalizujące. Ceny podane na półkach w są cenami „na wynos”, ale każdą butelkę otworzą Wam do stolika za około 2 EUR korkowego i jeszcze przyniosą oliwki czy inne chrupki. Tam też udało mi się zdegustować znakomite fiano od producenta odwiedzonego ostatnio przez Kamilę i Roberta w Kampanii – ENOZ.

D’Amore mówi nam o tym, że właśnie poza głównym szlakiem turystycznym (mimo, że w centrum) możecie wyszukać fantastyczne lokalne knajpki. Po przełamaniu lodów, nawet najbardziej sroga pani właścicielka uśmiecha się, gdy kolejny raz pojawiacie się w jej progach. Takich miejsc szukajcie.

Tak, tym razem chcieliśmy zjeść lepiej niż uliczny standard i tak zrobiłem wcześniej rozeznanie, więc nie błądziliśmy w poszukiwaniu czegoś na odpowiednim poziomie. Wyszukałem lokal z „innym” nowoczesnym menu, z niezłą kartą win i głoszący nośne hasło „Food is The Drug”. Retrobottega to miejsce na radarze Michelin, ale które wcale nie łatwo jest namierzyć w Rzymie.

Restauracja mieści się przy Via d’Ascanio 26A. Niepozorne wejście można bardzo łatwo pomylić z sąsiednimi drzwiami do… pralni. Wchodzi się do pierwszej sali barowej, a potem wąskimi korytarzami po schodkach w dół do sali restauracyjnej. Są tam duże stoły na 10 osób, przy których siedzi się wspólnie z innymi gośćmi. Można zamawiać dania z karty (przystawki 17-20 EUR, makarony 19-20 EUR, dania główne 22-33 EUR, desery 9-11 EUR), ale można też wziąć menu degustacyjne o wdzięcznej nazwie „Sabotage”. Sabotage to niespodzianka, która kosztuje 75 EUR od osoby. Nie wiadomo co się danego dnia dostanie i ile będzie dań. Jedyne co wiemy to, że bierzemy domowy chleb i wodę (3 EUR). Karta win jest przeogromna z dużą ilością win od małych lokalnych producentów, często naturalnych i niskointerwencyjnych. Pomiędzy 25-35 EUR znajdziemy około 30-40 etykiet do otwarcia na butelki, a z nich około 20 możemy wziąć na kieliszki (6 EUR). Kieliszek w tym miejscu to naprawdę spora porcja wina, więc warto spróbować różnych butelek.

No to polecieliśmy z sabotażem. Najpierw dostajemy 4 talerze do podziału na 2 osoby (ogólnie cały koncept Retrobottega to „food sharing”). Marynowany kalafior, „catch of the day” czyli surowy miecznik w sosie z pieczonej papryki, tatar cielęcy w marynowanej papryce z przyprawami i smakowym majonezem oraz niesamowite grasice cielęce w gęstym ragu z kilku gatunków grzybów. Na poczekadełko przed daniami głównymi podano plastry domowej głowizny z wędzoną papryką. Było to chyba najsłabsze danie z uwagi na małą wyrazistość smaku. Następnie pojawiło się (podanym już w oddzielnych miskach) fenomenalne ravioli z jagnięciną w jagnięcym sosie w stylu demi-glas. Następnie wjechała smażona chrupka wieprzowina tym razem w wołowym demigalsie z puree marchewkowo-orzechowym i to był kompletny odjazd. Kolację dopełnił deser w postaci wariacji na temat tiramisu, która nas totalnie urzekła. Za cały dwuosobowy posiłek z winem zapłaciliśmy poniżej 200 EUR. Stosunek jakość do ceny był genialny,  niestety raczej nieosiągalny w naszym kraju. Było to absolutnie przepyszne doświadczenie. Warto dodać, że miejsce jest prowadzone przez dwóch młodych szefów z doświadczeniem w gwiazdkowych restauracjach.

Rzym to trochę gastro-dżungla. Można bardzo łatwo wpaść jak śliwka w kompot i wydać dużo pieniędzy za bardzo marne jedzenie, a można też sprytnie podejść do tematu. Na koniec jeszcze jedna rada. Omijajcie Zatybrze. Jeszcze 20 lat temu był tam fajny OFF-owy, studencki klimat, a dziś to właśnie dzielnica do „czesania” turystów pragnących zjeść „prawdziwą” rzymską kuchnię. A więc ani klimatu, ani kuchni i trzeba się wystać na ulicach aby wejść do knajpek.

Do następnęgo!

W.

Zobacz więcej naszych podróży