Podróżne kieliszki Riedla – Stemless Wings
W zeszłym tygodniu Robert poddał testowi nowe kieliszki Riedla z linii Veloce. Była to dogłębna i profesjonalna analiza, którą Wam bardzo polecam! Jeśli nie zdążyliście się z nią zaznajomić to znajdziecie ją pod linkiem – Testujemy kieliszki Riedla z serii Veloce. Ja zostałem tym wpisem zainspirowany! Właśnie wróciłem z wakacyjnego wyjazdu podczas którego miałem okazję pić wino z riedlowskich kieliszków – szklaneczek linii Stemless Wings.




Zatem od początku. Generalnie najgorszą rzeczą dla osoby lubiącej dobre wino jest brak dobrego szkła. Ja więc zawsze na każdy wyjazd na urlop autem zabieram własne kieliszki. Gdy lecę samolotem to mam 80% pewności, że odpowiednich w apartamencie nie będzie, więc kupuję w markecie, na miejscu. Wybieram najlepsze w kontekście degustacyjnym jakie mogą być (z reguły po 5 EUR) i jak nie uda mi się ich przemycić z powrotem do domu to mamy nieistotną stratę. Kombinuję za każdym razem jak koń po górę.
Przy okazji jakiegoś towarzyskiego spotkania Marcin Likowski rzucił – „a wiecie, że w TKMaxx są te kieliszki – szklaneczki Riedla „Wings” po 40 PLN?” No to było mega info! Szklaneczka od topowego producenta, chowana w tekturową tubę, za te pieniądze? Idealne rozwiązanie na urlop! I tak Marcin (ogromne dzięki!!!) w swoim dzielnicowym TK kupił mi kieliszki! Do rieslinga i pinot noir. W końcu jechałem też do Niemiec, więc wybór (a raczej to co było na stanie sklepowym) był idealny!

Wings
Stemless Wings to jakby lifting zapoczątkowanej w 2020 roku serii RIEDEL WineWings. Szklanki mają z jednej strony jak najlepiej oddawać smak i aromat odmiany do jakiej zostały zaprojektowane, a z drugiej świetnie leżeć w dłoni. Są to kryształowe kieliszki produkowane maszynowo. Jest ich kilkanaście kształtów. Każdy dla jednej z najpopularniejszych szczepów winogron.

Wrażenia
Ja nie będę robił takiej dogłębnej analizy jak Robert, gdyż są to kieliszki „urlopowe”, więc trochę co innego się tu liczy.
Po pierwsze. Są to szklaneczki, a nie klasyczne kieliszki z nóżką i to jest super sprawa. Łatwo się je przewozi, mają tekturowe, grube pudełka i zajmują mało miejsca. I najważniejsze – szansa stłuczenia jak przy klasyku jest jakieś 10 razy mniejsza.
Po drugie. Dalej pod względem praktycznym – świetnie leżą w dłoni i bardzo łatwo się je myje. Ciepła woda wystarczy i kryształ jest czysty. Trzeba tylko pamiętać o tym, że dłoń ogrzewa wino, więc nie trzymamy ich non stop. Chwytamy tylko wtedy, gdy podnosimy szklankę do ust.
Po trzecie. A jak konfrontacja z normalnymi, dobrymi kieliszkami? Jest naprawdę OK, choć mam oczywiście kilka spostrzeżeń. Małą rieslingową szklaneczką ciężko jest kręcić aby wydobyć aromat. Więc mocne nosy dużo lepiej wypadają w stosunku do bardziej wycofanych aromatycznie win. W ustach już takich różnic nie ma. Kieliszek do pinota, znacznie większy, dużo bardziej mi się podobał. Super wydobywał aromat i dawał możliwość zagłębienia nosa. Wino się też świetnie napowietrzało z każdym łykiem. Bardzo dobrze w tym kieliszku szło też chardonnay.

Konkluzja
Za 40 PLN za taki turystyczny, „wirtualnie” nie tłukący się w podróży kieliszek to jest super strzał. Choć oczywiście, gdy na wyjeździe miałem w kuchennej szafce udane, klasyczne kieliszki do białego wina, to korzystałem z nich, a nie ze „skrzydełek”. Może to już starczy nawyk? A może po prostu klasyka nigdy nie wyjdzie z użycia!
Do następnego!
W.