Dyniowe gnocchi – jakie wino wybrałem?
Sezon grzybowy powoli się kończy, dlatego płynnie przechodzimy do kolejnego jesiennego składnika, a więc dyni. Przyznam, że nie jestem wielkim fanem tego warzywa. Dynia jest bowiem dość neutralna w smaku i bardzo często przygotowane z niej dania również wydają mi się mocno anonimowe. Jednak kilka lat temu na starym mieście w Bergamo zjedliśmy pyszne dyniowe gnocchi, więc postanowiłem odtworzyć to danie.
Gnocchi – niby prosta sprawa, ale bałagan na pół kuchni
Przygotowując nasze gnocchi przypomniałem sobie, dlaczego rzadko bawimy się w domowe kopytka, gnocchi czy jakieś inne kluski. Bo choć sam przepis jest prosty, to wyrabianie ciasta, a potem krojenie gnocchi zawsze sprawia, że pół kuchni jest pobrudzone mąką i poklejone ciastem. Dobrze przynajmniej, że z całej dynii wyszło tyle gnocchi, że mieliśmy ich jeszcze na kolejny dzień – bałagan wydawał się mieć jakieś większe uzasadnienie.
Może macie jakieś patenty jak przygotować gnocchi czy kopytka w bardziej „sterylny” sposób – z chęcią go poznam.
Jak podrasować dyniowe gnocchi?
Tak, jak wspominałem, w daniach z dynii brakuje mi często smaku. Dlatego zastosowałem kilka patentów, by podkręcić potrawę.
Po pierwsze, użyłem dyni hokkaido. Ten wybór był podyktowany tym, że jest to gatunek dość mięsisty, przez co aby wyrobić ciasto potrzebujemy mniej mąki niż choćby przy dyni zwyczajnej czy piżmowej. Dodatkowo skórka hokkaido po upieczeniu też mięknie i jest jadalna, a jej użycie do ciasta dodaje mu nie tylko faktury, ale też smaku.
Po drugie, do ciasta dodałem świeżo startej gałki muszkatołowej. Ta przyprawa moim zdaniem świetnie zgrywa się z dynią, a użycie świeżo startej wersji jeszcze mocniej podbija smak.
Po trzecie, zastosowałem do dania aromatyczne dodatki. Boczek plus szałwia przesmażone na maśle nadały większej słodyczy, a także nut orzechowych i karmelowych. Zaś intensywny i słony ser pecorino dodał też piątego smaku, czyli umami.
Tu znajdziecie szczegółowy przepis:
Wina wybrane do gnocchi
Miałem zagwozdkę, jakie wino wybrać do dania. Mieszało się w nim sporo smaków i różnych tekstur, więc postanowiłem otworzyć dwie butelki i sprawdzić w boju, które z nich wypadnie lepiej. Postawiłem na czerwień z jednego z cru Beaujolais (bo pamiętałem, że w Bergamo piliśmy do gnocchi właśnie takie lekko zbudowane czerwone wino i świetnie pasowało), ale chciałem też zobaczyć, czy pasować będzie mocniej zbudowana, ale mało aromatyczna biel.
Oba wina dostaniecie obecnie w Leclercu w ramach jesiennego festiwalu win.


Ogier Oratorio Lirac Blanc 2024 opisywał już Wojtek przy okazji relacji z tego wydarzenia:
Domaine des Générations Vieilles Vignes Chiroubles 2024 (46,45 zł)

Pachnie typowo dla gamay – kwaskowymi wiśniami, niedojrzałymi czereśniami, do tego lekko kwiatowo, nawet porzeczkowo. Usta są soczyste, lekkie, pełne chrupkiego owocu, tutaj bardziej truskawkowego. Kwasowość jest wysoka, a garbników nie ma prawie wcale – taki urok szczepu. Nawet jak na Beauojolais to dość szupła wersja, ale w końcu Chiroubles to najwyżej położona z gmin z listy cru Beaujolais. To taki typowy „przecinak”, świetnie pasujący do różnych tłustszych dań. Dobre+ (88/100).
Początkowo z daniem lepiej (choć też nie idealnie) prezentowało się Chiroubles. Zwłaszcza z boczkiem jego czerwony owoc świetnie współgrał, ale całościowo wysoka kwasowość wina trochę gryzła się z daniem. W bieli początkowo wychodziła taka nieprzyjemna goryczka, ale im bardziej ten Rodan się ocieplał, nabierając owocu i ziołowego charakteru, tym szala przechylała się w jego stronę. Ostatecznie to właśnie biało wino ogłosiłbym zwycięzcą tego połączenia – nie wychodziło na pierwszy plan, ale ładnie wypełniało tło.
P.S. Kamila stwierdziła, że ze względu na opisany bałagan, jaki zrobiłem w kuchni, do odwołania mam zakaz robienia gnocchi.