Dwa wina od Saint Vincent w Lidlu

To chyba najgorętszy news winiarskiego wakacyjnego sezonu. W sklepach stacjonarnych Lidla pojawiły się dwie butelki od lubuskiej winiarni Saint Vincent, która od jakiegoś czasu stała się jednym z najciekawszych producentów z zachodniej Polski. Nie tylko więc przez sentyment do miejsca, gdzie się wychowaliśmy, postanowiliśmy sprawdzić te butelki.
Oba wina kosztują 59,99 zł i oczywiście biorąc pod uwagę popularność tego producenta z zakupem trzeba się spieszyć (w odwiedzonym przeze mnie Lidlu w Józefowie było ich łącznie może z 10 butelek).
Kontrowersje? Nie, czysta komunikacja.
Postawmy od razu sprawę jasno – nie są to „czysto” polskie wina. Przy czym absolutnie nie jest to zarzut, bo producent bardzo jasno opisuje to na kontretykiecie.
Skąd ten pomysł? Jest to pokłosie trudnej dla naszych winiarzy wiosny 2024 roku. Jak pewnie pamiętacie po kilku dniach niespotykanie ciepłej pogody na przełomie marca i kwietnia (pamiętam, że spędzając Wielkanoc właśnie u rodziny pod Zieloną Górą postanowiliśmy wtedy rozpocząć sezon grillowy i siedzieliśmy sobie na ogrodzie w krótkich rękawach), pod koniec kwietnia przyszedł srogi, kilkudniowy mróz. Pędy winorośli, które wystartowały po tym uderzeniu ciepła, zostały zmrożone, a najmocniej dostało się właśnie winnicom ze lubuskiego i dolnośląskiego.
Problemy nie ominęły też Saint Vincenta, więc aby być w stanie wypuścić na rynek jakieś wina w rozsądnych ilościach postanowiono sięgnąć po winogrona z zagranicy. Dodajmy, że jest to praktyka jak najbardziej dozwolona przez prawo i spotykana w wielu znacznie większych krajach winiarskich. Oczywiście z perspektywy konsumentów kluczem jest czytelna komunikacja. W przypadku naszych butelek jak wspomniałem na kontretykiecie mamy jasną informację – „owoce wykorzystane do produkcji pochodzą z organicznych upraw własnych oraz od zaprzyjaźnionych winiarzy z Węgier i Austrii„. Co więcej, te etykiety w których wykorzystano kupione owoce są butelkowane pod świetną marketingowo nazwą „Aint Vincent„.
Saint Vincent Aint Vincent Pet-Nat
Ten musiak to mieszanka rieslinga z Austrii i z własnych upraw winiarni, do tego mamy furminta z Węgier (dokładniej z Tokaju) i pinot blanc z Austrii.


Wino jest mętne, ale to normalne przy tej metodzie produkcji. Zapach jest cydrowy, jabłkowo-gruszkowy, ale też cytrynowy, z lekko ziołowym niuansem. Usta świetnie soczyste, kwaskowe, pełne jabłkowego owocu, delikatnie kremowe. Ma wszystko, co lubimy w pet-natach – czystość owocu, dobrą energię i świetną potoczystość. Jak mawia nasz przyjaciel, to wino z blogerskiej kategorii „brać kartonami”. Bardzo dobre (90/100).
Saint Vincent Aint Vincent Lato
Czerwień to tak naprawdę ryšák, czyli mieszanka jasnych i ciemnych owoców. W składzie mamy blaufränkischa z Austrii, syrah z Węgier oraz rieslinga, chardonnay i gewurztraminera z Saint Vincenta. Na butelce nie mamy rocznika. Zgodnie z zaleceniem producenta podaliśmy je lekko schłodzone.


Kolor jest pięknie błyszczący, transparentny, widać, że mamy do czynienia z winem raczej lekko ekstrahowanym. Zapach jest świeży, malinowy i kwiatowy, bardzo przyjemnie żywy. Usta soczyste, chrupkie, znów z malinowym owocem, do tego mamy też czereśnie i niedojrzałe maliny. Kwasowość jest dobrze zaznaczona, a garbniki są wyczuwalne, żywe, ale nienachalne. Całość to rzeczywiście typowy przykład wina, które świetnie się sprawdzi latem – pamiętajcie tylko, żeby faktycznie odrobinę je schłodzić. Jest bardzo energetyczne i świetnie pijalne. Bardzo dobre- (89/100).
Mam dwa wnioski. Po pierwsze, obie butelki to dobre i smaczne wina, pokazujące, że przy dobrym know how winiarskim również produkując wino z częściowo kupionych owoców, można je zrobić w dobrym stylu. Po drugie są to wina odbiegające od mainstreamu, który znajdziecie w Lidlu, nowofalowe, więc chciałoby się, żeby takich pozycji na półkach tego dyskontu było więcej.