Zachodnie wybrzeże Korsyki – poznaj najpiękniejszą wyspę
We did it again! Wróciliśmy na Korsykę po 4 latach przerwy. Mało tego, po tych wakacjach wiemy, że chcemy tam pojechać (popłynąć) jeszcze nie raz. Patrimonio, Porto, Calvi, Sartène, Corte – przejechaliśmy zachodnie wybrzeże, odwiedziliśmy wiele smacznych miejsc, a nawet pochodziliśmy po górach. Zebrałam nasze wrażenia i w końcu mogę zaprosić Was w podróż po tej magicznej wyspie.
Spis treści
- Korsyka, kolorowa i dzika
- Pierwszy przystanek – Patrimonio
- Północno-zachodnie wybrzeże i Calvi
- Góry i morze, wszystko na wyciągnięcie ręki w Porto Ota
- Sartène najbardziej korsykańskie miasto
- Góry wołają: jedź do Corte!
Korsyka, kolorowa i dzika
Zacznijmy od tego, że najbardziej lubimy Korsykę za jej nieoczywistość i rustrykalność. Za to, że jest przy tym zielona, niezwykle urokliwa, zapierająca dech w piersi. Odwiedziłam dziesiątki greckich wysp, byliśmy też razem na Elbie, ale nigdzie nie czułam się tak dobrze jak tutaj.
Przyznaję, że (przynajmniej dla nas) na wyspie swoistym wyzwaniem jest komunikacja z miejscowymi. Z jednej strony Korsykanie słyną z podkreślania odrębności od matki-Francji, z drugiej w kwestii udawania, że nie mówią po angielsku są tożsami z rodakami na kontynencie. Nie bądźcie więc zaskoczeni, kiedy zamówicie jedzenie po angielsku, a kelner odpowie/dopyta Was po francusku, przy czym doskonale zrozumie co wcześniej zamówiliście. Ta zabawa w kotka i myszkę bywa czasem ekscytująca. Jednak by oddać prawdę każdej ze stron, jest też wiele młodych osób, które z radością komunikują się z turystami po angielsku.
Wracając do tematu autonomii, trzeba przyznać, że korsykański nacjonalizm jest „widoczny” na ulicach. Doświadczyliśmy tego szczególnie (ale spokojnie turyści są bezpieczni) w konserwatywnym bastionie nacjonalistów, czyli Corte. Kult słynnego separatysty – Yvana Colonny, który zmarł po pobiciu w więzieniu w Arles, objawia się poprzez grafiti, niszczone zabudowy urzędów, flagi z głową Maura umieszczane na różnych obiektach. Po tym wydarzeniu, w marcu 2022 r. wybuchły nawet zamieszki na wyspie.
Pierwszy przystanek – Patrimonio
Już drugi raz płynęliśmy z Livorno do Bastii (więcej o przygodach z portu napisałam Wam w wakacyjnym pamiętniku), a następnie ruszyliśmy w kierunku Patrimonio. Nie spieszyliśmy się i po drodze podziwialiśmy widoki.
W Patrimonio zarezerwowaliśmy kilka dni w Mulinu Biancu. Hotel położony jest w dolinie między wzgórzami. Dojazd do niego, szczególnie w ostatnim fragmencie bez brukowanej drogi, może nie należał do najłatwiejszych, ale w zamian otrzymaliśmy ciszę, spokój, piękne widoki wschodów i zachodów słońca i opiekę przesympatycznej rodziny, która rezyduje na ostatnim piętrze budynku. Do wyboru macie kilka wydzielonych apartamentów z dostępem do ogrodowego zaplecza, z widokiem na sad oliwny i góry. Naprawdę urokliwa miejscówka i oczywiście zwierzęta są tu mile widziane.
Największym miasteczkiem w okolicy jest Saint-Florent, znajdziecie tam kilka sklepów, dużego (dobrze zaopatrzonego również winiarsko) Leclerca i sporo restauracji. Większość z nich jest typowo turystyczna, więc warto poszukać czegoś trochę oddalonego od miasta – to zresztą zasada, że najciekawsze korsykańskie restauracje są zwykle położone nieco w głuszy, ale serwują świetne, lokalne potrawy. My w okolicy polecamy La Cigale, z urokliwym tarasem pod drzewami, w których swój koncert odgrywają cykady (stąd nazwa lokalu). Kuchnia może nie jest wymyślna, ale bardzo smaczna, a obsługa przemiła. Warto spróbować miejscowej specjalności, a więc kawałków ciasta przypominającego trochę ptysie – nadziewane serem i smażone na głębokim tłuszczu.
Jeśli chodzi o plaże to w samym Saint-Florent, a w zasadzie na jego południowych obrzeżach znajdziecie najbliższe miejsce, gdzie można rozłożyć ręcznik (Plage de la Roya), ale szykujcie się na spory tłok. Plusem są za to ładne widoki na miasteczko i góry, a także płytka woda ciągnąca się wiele metrów od brzegu, a więc raj dla małych dzieci.
Jednak znacznie ciekawszą (ale wymagającą nieco zachodu) opcją są plaże w Agriate, przy pustynnym terenie leżącym kilkanaście kilometrów dalej na zachód. Dwie najpopularniejsze to Plage de Saleccia i Plage de Lotu. Tutaj muszę Was jednak ostrzec – nie popełnijcie naszego błędu i skorzystajcie z usług jednej z firm oferujących dojazd do tych plaż quadami albo terenowymi samochodami. Ich punkty znajdziecie bezpośrednio przy drodze jadąc w kierunku Agriate z Saint-Florent. My nie doceniliśmy trudności drogi dojazdowej. Ostatni odcinek po zjeździe z asfaltu to kilka kilometrów nierównej, kamienistej i bardzo piaszczystej trasy. W jedną stronę pokonywaliśmy go około 45 minut. Gdyby nie napęd 4×4 i nieco wyższe zawieszenie, to pewnie utknęlibyśmy gdzieś na trasie, ale i tak było mi szkoda samochodu na takie przygody, dlatego Wy postawcie na fachowców, którzy mijali nas w swoich autach – patrząc trochę z politowaniem.
W okolicach Patrimonio powstają jedne z najlepszych win na wyspie, więc oczywiście odwiedziliśmy kilku miejscowych winiarzy:
- Domaine Leccia – Korsyka A.D. 2022 po raz pierwszy
- Stéphanie Olmeta – naturalnie z Patrimonio
- Clos Signadore – spotkanie po latach
- Domaine Giacometti – wina z pustyni
Północno-zachodnie wybrzeże i Calvi
Rezerwując hotel w Calvi, Google pokazywał nam jakieś odludzie i przedmieścia, ale jako że podróżujemy z naszym psem Miką, zależało nam na dostępie do zieleni. Jakie więc było nasze zaskoczenie, kiedy okazało się, że trafiliśmy do miejsca, z którego mieliśmy dojście do trawiastej przestrzeni, dosłownie 2-minutowy skrót do plaży, piękną drewnianą promenadę z gajami sosnowymi, restauracje przy brzegu i miasto na wyciągnięcie ręki (15-minutowy spacer). Na dodatek dostaliśmy pokój z widokiem na morze, a Mika czuła się w hotelu na tyle swobodnie, że ze wszystkimi się radośnie witała. Na miejscu pracuje też Polka, która mieszka tam od wielu lat – bardzo polecamy to miejsce.
Niedaleko mieliśmy też sklepik, w którym zaopatrywaliśmy się w pyszne sery i wędliny. Właśnie podczas jednej z posiadówki na balkonie z widokiem na Calvi, nagraliśmy słynną rolkę o pustej butelce.
Samo Calvi mimo, że jest bardzo turystyczne, to jednak nie traci na uroku. Nieduże miasteczko położone jest na wniesieniu i zwieńczone ogromną cytadelą. Swoją bazę ma tu 2. Cudzoziemski Pułk Powietrznodesantowy, a jako że 14 lipca Francja obchodzi święto narodowe, to mieliśmy przyjemność obejrzeć paradę tegoż pułku z okazji Dnia Bastylii. Z ciekawostek, miejska legenda głosi, że urodził się tu Krzysztof Kolumb, ale mimo, że do dziś sprawa samego pochodzenia słynnego podróżnika budzi kontrowersje, ze słów jego samego wiemy, że była to Genua. To jednak wcale nie przeszkadza, by do dzisiaj miasto świętowało jego urodziny, jak swoje.
Calvi jest brukowane, z cytadeli rozpościera się widok na marinę jachtową i rozległe wybrzeże. Spacerując po mieście natraficie na różową katedrę, wiele kawiarenek, sklepiki z pamiątkami, lodziarnie. Nie brakuje też atrakcji dla dzieci, ale i spokojnych miejsc z widokiem, gdzie napijecie się kieliszek wina.
Plażą, na której spędziliśmy najwięcej czasu była Plage Calvi (ta położona blisko hotelu), tam też możemy polecić Wam smaczną miejscówkę U Ricantu, gdzie zjedliśmy pyszną owocową sałatkę i duży talerz zróżnicowanych owoców morza.
Jednego dnia zrobiliśmy sobie też szybką wycieczkę dalej w mini półwysep i było warto. Znajdziecie tu kilka przepięknych plaż, do których nie ma co prawda dobrych dróg, ale warto do nich dotrzeć:
- Plage Oscelluccia
- La Revellata
- Plage de l’Alga
Na koniec chcę Wam polecić wspaniałą miejscówkę, w której spędziliśmy cudowny wieczór. Jeśli planujecie wyprawę na Korsykę, to koniecznie odwiedźcie PIAGHJA. Charakteryzuje ją nietypowe położenie – pośrodku ogromnego płaskowyżu otoczonego skalistymi wzgórzami. Klimat nieoczywisty, z iście idylliczną scenerią, coś w stylu Dzikiego zachodu. Tutejsze jedzenie jest zaś wyśmienite, Robert do dzisiaj wspomina zamówioną jagnięcinę, duszoną w sosie z czerwonego wina.
Okolice Calvi również obfitują w świetnych winiarzy, my odwiedziliśmy dwóch bodajże najlepszych:
Góry i morze, wszystko na wyciągnięcie ręki w Porto Ota
W Porto Ota dla odmiany widok mieliśmy na góry, ale do morza dosłownie kilkanaście minut. Miasteczko ma charakter nienachalnej przystani, turyści zatrzymują się tu zmierzając do zupełnie innej destynacji. Stąd zapewne jego nieco ospały charakter, życie toczy się tu jakby innym tempem. Znajdziecie tu kilka restauracji, supermarkety. Z naszej perspektywy był to w sumie chyba niepotrzebny nocleg, ale dzięki temu spędziliśmy luźny dzień na cichej, kamienistej Plage de Bussaghlia (z przepięknym widokiem na Calanques de Piana), a wieczór w niepozornym, ale sympatycznym Porto – już nad samym morzem.
Później w drodze do Sartène zatrzymaliśmy się najpierw na spacer w lesie do Cascade d’Aïtone. Polecamy zresztą samą drogę z Porto w kierunku kaskad. Wąska trasa wije się wzdłuż górskich zboczy, a widoki są oszałamiające (choć tylko dla pasażerów, kierowca musi mocno skupić się na drodze). Same kaskady to urokliwe, naturalne jeziora i wodospady wyrzeźbione przez górski strumień. Są oddalone od drogi o kilkanaście minut spacerem, ale ich ostatni fragment jest dość wymagający. Schodziliśmy bowiem po dość stromych, a miejscami dodatkowo mokrych kamiennych płytach (bezwzględnie potrzebujecie dobrych butów, sandały czy japonki nie wchodzą w grę), a prawidłowy szlak w zasadzie nie jest jakoś oznakowany. Trzeba więc bazować na tym, co robią inni turyści i na swojej intuicji. Daliśmy radę będąc z Miką, więc nie jest też zupełnie dramatycznie. Na miejscu można po prostu posiedzieć i pokontemplować przyrodę, ale też wykąpać się w tej czyściutkiej, ale jednak zimnej górskiej wodzie.
Dalej na południe zatrzymaliśmy się w niewielkim miasteczku Cargèse, ale było tak gorąco, że nie zdołaliśmy je za bardzo zwiedzić. Zeszliśmy za to do portu, gdzie zjedliśmy świetny lunch w Le Cabanon de Charlotte. Obsługa perfekcyjnie mówi po angielsku, miejsce ma eklektyczny styl i zjecie tam przepyszną zupę rybną.
Sartène najbardziej korsykańskie miasto
Sartène to miasteczko niewielkie, z zewnątrz trochę przytłaczające, jednak jego centrum jest bardzo klimatyczne, pełne lokalsów. Pijąc regionalne piwo, stolik obok obserwowaliśmy szefa amafii, jak nazwaliśmy pana w podeszłym wieku, świetnie ubranego, w ciemnych okularach z cygarem, do którego co chwila podchodzili miejscowi, zagadywali albo się witali. Pewnie to tylko nasza hipoteza, ale „zrobiła” nam wieczór. W miasteczku znajdziecie kilka sklepów z winami, przyjemne małe uliczki – wieczorem mieniące się żółtym światłem lamp, pilnie monitorowane przez setki kotów na parapetach. Zatrzymaliśmy się w przyjemnym Rossi Hôtel, gdzie ponownie spotkaliśmy Polkę, mieszkającą tu już blisko 20 lat.
W okolicach Sartène odkryliśmy kolejną świetną miejscówkę. W A Machja zjedliśmy wspaniałe potrawy z grilla, a zaopiekował się nami młody chłopak, który biegle władał angielskim i nas nie omijał. Do tego wino i piękna sceneria, no i Mika miała gdzie pobiegać z innymi psiakami.
W samym Sartène trafiliśmy na niepozorne, ale równie pyszne miejsce prowadzone chyba przez dwóch przyjaciół. Najlepszą wizytówką Chez Jean Noel Mondoloni byli inni mieszkańcy, którzy przyprowadzali tu swoich hotelowych gości. Jedzenie proste, tradycyjne, ale przepyszne.
Samo Sàrtene nie leży bezpośrednio nad morzem, na plażę trzeba więc podjechać kilka kilometrów. Nasz wybór padł na Plage de Portigliolo. To długi pas piaszczystej zatoczki, który pozwala rozmieścić się turystom bez włażenia sobie na głowę. Przy plaży znajduje się mała restauracja. W zachodniej części jest sporo skał, to prawdziwy raj dla miłośników nurkowania i oglądania morskich stworzeń. Może widoki nie są tak imponujące, jak na innych opisanych przez nas plażach, ale za to dojazd i samo dojście na plażę są bezproblemowe.
Choć wina z okolic Sàrtene nie cieszą się taką estymą jak te z okolica Patrimonio czy Calvi, to również tutaj znajdziemy ciekawych producentów, takich jak:
Góry wołają: jedź do Corte!
Zacznę od wychwalania hotelu, w jakim mieliśmy przyjemność zatrzymać się kilka dni. Fantastyczna obsługa, piękne wnętrza, niesamowita lokalizacja, dobra lokalna kuchnia (szkoda, że menu cały czas takie samo). Spędziliśmy tam wspaniały czas i bardzo polecamy. Hotel & Restaurant E Caselle miał wszystko co nam było wtedy trzeba, ale chyba najlepszym elementem był górski strumień, który znajdował się jakieś 100 metrów niżej. Kąpiel w nim stanowiła świetną alternatywę dla hotelowego basenu (intensywnie korzystaliśmy z obu atrakcji).
Mimo że na wybrzeżu było nam bardzo dobrze, to dopiero w tym miejscu odetchnęliśmy. Być może tak podziałały na nas góry i wędrówka przez wąwóz Gorges de la Restonica. Spędziliśmy tam razem z Miką dzień pełen wrażeń i mimo, że na początku obawialiśmy się upałów, to wyżej w górach temperatura była naprawdę przyjemna. Jeśli zdecydujecie się na tę wyprawę, to mimo krętej i wąskiej drogi postarajcie się dojechać jak najwyżej, aż do płatnego parkingu (obok niego znajdziecie również niewielki bar, w którym można się zaopatrzyć w jakieś kanapki, czy wodę na drogę).
Stamtąd trasa wije się kamienistą ścieżką w kierunku Lac de Melu, niewielkiego jeziora otoczonego górami. Dojść do niego można dwiema alternatywnymi trasami, my wybraliśmy drogę, która (patrząc od parkingu) odbijała na lewo. Po zasięgnięcia języka od schodzących osób okazała się ona bowiem może bardziej stroma, ale mniej eksponowana. Mika radziła sobie na niej lepiej od nas, przeskakując śmiało z kamienia na kamień.
Od samego parkingu dojście do jeziora zajmuje około 1,5-2 h, trasa jest miejscami wymagająca i niestety jak to na całej chyba Korsyce nieoznakowana, bądźcie więc ostrożni. Turystyczne buty z usztywnieniem na kostkę bardzo się przydadzą!
Gdy już wymęczycie się w górach, warto odwiedzić samo Corte. Samochodem nie pchajcie się do samego centrum, koło cytadeli znajdziecie duży publiczny parking. To górskie miasto jest dawną stolicą Korsyki. Dla miłośników twierdz, znajduje się tu cytadela powstała w XVIII w., a rozpościerają się z niej imponujące widoki na całą okolicę. Corte ma charakter zniszczonego, trochę jakby zaniedbanego miasta, ale ma to też swój urok. Warto przejść się jego uliczkami, poobserwować miejscowych. Panuje tutaj zupełnie inny klimat, niż w bardziej turystycznych miastach na wybrzeżu. Kolację zjedliśmy tu w bardzo autentycznym Terra Corsa. Obsługiwał nas młody chłopak, może niewiele umiał powiedzieć po angielsku, ale nadrabiał uśmiechem i życzliwością. Zresztą udało się nam bardzo szybko rozgryźć menu (pomogliśmy nawet zamówić coś siedzącym obok Amerykanom), a ostatecznie zjedzona jagnięcina i makaron z ragout z dzika były jednymi z najlepszych posiłków na wyspie.
Mam wrażenie, że nie zmieściłam tu nawet połowy tego, co chciałabym Wam przekazać. Ale kto współcześnie czyta tak długie przewodniki?! Nie ma co, po prostu jedźcie na Korsykę!
Na koniec polecam Wam również nasz przewodnik z 2018 r. – Korsyka – miejscówki, restauracje, plaże w Pianie i Bonifacio.