Bor, mámor Bénye 2022 – nasza pierwsza podróż do Tokaju
Możecie się dziwić, ale choć wina z Węgier pijamy (zwłaszcza ostatnio) całkiem regularnie, to przez te wszystkie lata prowadzenia bloga nie mieliśmy okazji wybrać się do tego kraju. Zawsze też powtarzamy, że przecież trudno jest poznać miejscowe terroir jedynie na odległość, nie wybrawszy się na spacer po winnicach, czy nie odwiedziwszy lokalnych producentów. Na szczęście wreszcie udało się nam nadrobić zaległości.
Impuls do wyprawy do Tokaju przyszedł od naszych kochanych przyjaciół Kasi i Grześka, którzy bywają tam regularnie i znają region na wylot. Mieliśmy zresztą wrażenie, że znają osobiście niemalże każdego z tokajskich winiarzy, mają sprawdzone wszystkie restauracje i punkty widokowe. Chyba po raz pierwszy w regionie winiarskim czuliśmy się niemal jak turyści na wykupionej wycieczce, podążając za naszymi przewodnikami jak owieczki za pasterzami i spijając wszelką wiedzę.
Czym jest „Bor, mámor Bénye”?
Bor, mámor Bénye to cykliczny, odbywający się mniej więcej w połowie sierpnia festiwal w miasteczku Erdőbénye. Gdy spojrzymy na mapę Tokaju, to wyraźnie widać, że Erdőbénye leży nieco z boku w stosunku do bardziej znanych lokalnych gmin jak Mád, Tarcal czy sam Tokaj. Ma to jednak swój niewątpliwy plus, bowiem to kompaktowe miasteczko na trzy dni zamienia się w rozbawione miejsce, pełne różnorakich wydarzeń, koncertów, degustacji. Całość zaś odbywa się na tak niewielkim obszarze, że wszystko jest ze sobą spójne i pozwala na niespieszne spacerowanie pomiędzy poszczególnymi stoiskami, bez konieczności biegania, czy tym bardziej korzystania z innych środków lokomocji.
W przeciwieństwie bowiem do takich festiwali jak choćby Autentikfest na Morawach, tutaj stoiska winiarzy nie są położone w jednym, centralnym miejscu, ale po prostu lokalni producenci otwierają podwoje swoich winiarni i na ich terenie organizują degustacje win oraz wszelkie dodatkowe wydarzenia. Tych ostatnich jest naprawdę sporo. Można wybierać w różnych przekrojowych degustacjach, zwiedzeniu piwnic producentów, koncertach muzyki ludowej, czy nawet spotkaniach poetyckich. Jedynym minusem jest fakt, że wszystkie prowadzone są po węgiersku, ale zwykle znajdzie się wówczas ktoś, kto przynajmniej z grubsza pomoże w tłumaczeniu na angielski. Dodatkowo już wieczorem, o ile energia jeszcze pozwala można również udać się na zabawę już przy nowoczesnej muzyce.
Jeśli chodzi o sferę jedzeniową, to miasteczko wypełnia się różnymi food truckami sprzedającymi zarówno lokalne, węgierskie przysmaki jak i oferującymi kuchnię bardziej międzynarodową. Nie brakuje również opcji śniadaniowych, co jest szczególnie istotne biorąc pod uwagę fakt, że w miasteczku nie znajdziemy normalnie otwartych restauracji.
Erdőbénye dysponuje całkiem solidną bazą noclegową, ale jednak ilość docierających w te dni turystów sprawia, że wybrane miejsce warto zarezerwować sobie z odpowiednim wyprzedzeniem.
Na koniec kilka słów o kwestiach finansowych. Udział w festiwalu jest płatny (w cenie biletu otrzymujemy degustacyjny kieliszek), a dodatkowo u każdego winiarza osobno płacimy za wina (kieliszki lub butelki), które chcemy spróbować. Warto mieć ze sobą trochę gotówki, choć w większości miejsc bez problemu zapłacicie kartą, a dodatkowo w miasteczku jest też bankomat.
Jak zaś prezentuje się taki wyjazd przekładając już na złotówki? Ceny noclegów w Erdőbénye są dość zróżnicowane (w zależności oczywiście od ich standardu) ale całkiem sensowne miejsca można upolować już za 200-250 zł za dobę od 2-osobowego pokoju. Sam bilet na festiwal kosztował w tym roku ok. 50 zł, porcje degustacyjne (100 ml) win wahały się zazwyczaj między 10-20 zł, a sensowne butelki można było zakupić nawet za 35-50 zł. Oczywiście wina z pojedynczych parceli to już wydatek ok. 100 zł, a za aszú zapłacicie zwykle >200 zł. Komentowane degustacje są osobno płatne. Trzydniowy pobyt na festiwalu (bez win, które ewentualnie zakupicie do domu i opcjonalnych degustacji) to koszt ok. 1000-1200 zł od pary.
Podczas festiwalu wzięliśmy udział w trzech komentowanych degustacjach, które będziemy chcieli opisać osobno, natomiast dzisiaj skupimy się kilku (siłą rzeczy dość ogólnych) zdaniach na temat producentów z Erdőbénye, których warto odwiedzić podczas wydarzenia.
Abraham
Róbert Péter to prawdziwy człowiek renesansu, filozof z wykształcenia i winiarz z zamiłowania. Spotkanie z nim to coś więcej niż sama degustacja butelek, jest to bowiem bardziej podróż przez czas i różne miejsca, gdzie wino jest jedynie pretekstem do kolejnych etapów wędrówki. Jego wina są bezkompromisowe, kwasowe aż do bólu, może trochę nieoszlifowane, ale na pewno charakterne (jak zresztą sam winiarz).
Béres
Ten duży producent jako jedyny posiada swoją winiarnię poza samym miasteczkiem. Lokalizacja ta (jakieś 20 minut spaceru w jedną stronę, ale kursują tam również busy) ma jednak olbrzymi plus, bowiem znajduje się pośrodku winnic i z pięknym widokiem na okoliczne wzgórza oraz Erdőbénye. Same wina to pozycje raczej nie wywołujące szybszego bicia serca, ale na wyróżnienie zasługują naprawdę solidne wina musujące i… palinki. Warto też wziąć udział w wizycie w nowoczesnej, acz utrzymującej tokajski klimat piwnicy.
Csite
To kolejny z producentów, który nie jest może wymieniany wśród czołowych winiarzy z miasteczka, ale jego wina prezentują naprawdę solidny poziom. Zwłaszcza orzeźwiający pet-nat był chyba butelką, którą podczas festiwalu piliśmy najczęściej, bowiem towarzyszyła nam podczas każdego śniadania. Tutaj ważna praktyczna wskazówka – podwórze przed winiarnią Norberta Csite to miejsce, gdzie swoje stoisko rozkładają chłopaki z BodrogSmoker serwujący najsmaczniejsze jedzenie podczas festiwalu.
Jakab
Zoltán Jakab ma w kieszeni niewątpliwy atut, którym jest współpraca z Attilą Homoną, jednym z najciekawszych winiarzy w regionie. Wychodzące spod ręki tej dwójki wina to najlepsze pozycje produkowane w miasteczku – wina wybitnie mineralne, stalowe, ze znakomitą strukturą i potencjałem. Zwłaszcza jednoparcelowe furminty (na czele z Rány i Kulcsár) zapierają dech w piersiach.
Karadi-Berger
Niewątpliwym plusem tej winiarni jest otwarcie do późnych godzin nocnych, co pozwoliło nam spróbować kilku win już w drodze na zasłużony odpoczynek w pokoju. Zwłaszcza tutejszy furmint z winnicy Palandor oraz słodkie pozycje stoją na solidnym poziomie.
Préselő
Winnica Préselő może poszczycić się najbardziej klimatycznym ogrodem, z którego naprawdę trudno się ruszyć, by eksplorować innych producentów. Również same wina są niesamowicie apetyczne i dobrze wykonane. Najbardziej urzekły nas furminty Palandor (rocznik 2017 był niestety ostatnim w historii, bowiem producent sprzedał posiadane tam działki) oraz Omlás, a także świetne, esencjonalne Aszú.
Sanzon
Erika Rácz to prawdziwy wulkan energii, praktycznie cały dzień biegające po podwórzu swojej winiarni i przekształcające ja a to w miejsce do degustacji, a to strefę relaksu dla spragnionych odpoczynku, by na koniec dnia zrobić z niego iście eksplozywną dyskotekę. Jednak warto tu wpaść nie tylko potańczyć na parkiecie, wina Eriki są rasowe, ale też pełne powabu i wdzięku (czuć kobiecą rękę, która za nimi stoi). Zwłaszcza furmint z winnicy Rány to prawdziwa gratka, choć potrzebuje jeszcze czasu.
Vayi
Z zewnątrz winiarnia Krisztiána Ungváriego wygląda niepozornie. Zresztą sam Krisztián to postać wyjątkowa, historyk specjalizujący się w nowoczesnych dziejach Węgier, a przy tym zadeklarowany przeciwnik obecnej władzy w kraju. Jego wina łączą w sobie wyjątkową przystępność (również cenową), ale przy tym zachowują lokalny rys i typowość. Zdarzają się również wśród nich perełki, jak choćby aszú z 2017 roku. Dodatkową atrakcją jest organizowana rokrocznie przez Krisztiána degustacja starych roczników słodkich tokajskich win, w tym roku cofnęliśmy się w jej czasie aż do aszú z 1956 roku.
Przyznajemy, że festiwal Bor, mámor Bénye nas oczarował. Takie spotkanie bez zadęcia, na luzie uwielbiamy, a gdy towarzyszą im tak świetne wina jak te z Erdőbénye, to trudno chcieć od życia coś więcej.