Na weekend do Padwy

Ktoś wytyka nam co chwilę
W mróz czy w upał, w zimie, w lecie
Szans nie dostrzeżonych tyle
I ktoś rację ma, lecz przecieżJeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze któregoś rana odbijemy się od ściany
Jeszcze wiosenne deszcze obudzą ruń zieloną
Jeszcze zimowe śmieci na ogniskach wiosny spłoną
Jeszcze w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali
Jeszcze się nam pokłonią ci, co palcem wygrażali
My możemy być w kłopocie, ale na rozpaczy dnie
Jeszcze nie, długo nie*autor – Wojciech Młynarski, kompozycja Jerzy 'Dudusia’ Matuszkiewicz
Kiedy zakładaliśmy bloga nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile drzwi otworzy przed nami pasja pisania o winie. Nie chcę dziś zajmować się czarnymi stronami blogowania, bo bez owijania w bawełnę takie też nas dotykają. Jednak tych pozytywnych aspektów jest na szczęście na tyle dużo, że nadal „w zielone gramy, jeszcze wzrok nam się pali”, a letni klimat na tyle mnie nastroił, że chciałabym go dziś wykorzystać.
Najwierniejsi czytelnicy naszego boga potrafią rozpoznać już posty pisane wyłącznie przez Roberta (szczególnie te mocno techniczne, bo Robert uważa, że takie wpisy też są ważne) i te krótsze i lżejsze, bo wynikające z mojego zawodowego przekonania, że czytelnik liczy sobie dziś czas i jest wzrokowcem. W tej selekcji jest również pewna grupa materiałów, nad którymi oboje długo siedzimy, komentujemy i zbieramy materiały. Staramy się wzajemnie uzupełniać i wspierać. Tu, mogę zdradzić Wam pewną ciekawostką, która szczególnie zapadła mi w pamięci podczas ostatniej wizyty w Castelo del Terriccio (Robert właśnie szlifuje nasz wpis z tej wizyty). Po wycieczce z winemakerem po winiarni, usiedliśmy na pięknym tarasie z Bettiną Bertheau do degustacji butelek, rozmawialiśmy, zadawaliśmy pytania, delektowaliśmy się pięknymi widokami i ta po godzinnej rozmowie zapytała, czy może pozwolić sobie na mały komentarz dotyczący obserwacji nas obojga. Z zaciekawieniem usłyszeliśmy, że ja jestem nowoczesną twarzą blogowania: notatki zapisuję w telefonie, ciągle fotografuję, zadaję pytania związane z emocjami, relacjami, dopytuję o szczegóły związane z marketingiem, eksportem, planami, środowiskiem, okolicą. Robert otwiera usta jak wchodzi do winiarni, tradycyjnie zapisuje wszystko na papierze, w swoim czarnym kajeciku (w domu mamy już ich bibliotekę!). Lubi szczegóły techniczne, czasem wypytuje o elementy, które często nie interesują innych, świecą mu się oczy na każdą nowinkę o poszczególnych rocznikach, potrafi delikatnie uchwycić niuanse i właściwe wydobyć opinię na ich temat. Pięknie kręci kieliszkiem i nie mówi długo po przepłynięciu wina, jakby z nim rozmawiał w myślach. Oboje podobno dobrze się dobraliśmy…
A teraz szybko i bez ogródek wytłumaczę się Wam ze swojego wstępu i cytatu słów piosenki poetyckiej zaśpiewanej przez autora – Wojciecha Młynarskiego, skomponowanej przez Jerzego 'Dudusia’ Matuszkiewicza. Otóż winne blogowanie sprawiło, że poznajemy wielu wspaniałych ludzi, nasze życie odkąd prowadzimy naszswiatwin.pl bardzo się zmieniło, każda nasza podróż determinowana jest przez chęć poszukiwania regionalnych smaków i to nie tylko winnych. Staramy się aktywnie dbać o wszystkie kanały w social media, od jakiegoś czasu działa też nasze forum nasz i wasz świat win na facebooku. Wszystko kręci się wokół wina i wywołuje wiele sprzężonych ze sobą sytuacji. Obok tego dawno temu Izabela Popko z bloga www.raportzwin.wordpress.com zdradziła mi, że skorzystała z naszego mini przewodnika po winebarach w Berlinie, od tamtego czasu ciągle noszę się z myślą, że warto wykorzystać możliwości, jakie dają nam nasze podróże. Wino zawsze będzie grało pierwsze skrzypce, ale skoro jeszcze nam się chce, skoro nadal „w zielone gramy, jeszcze nie umieramy”, to może warto poszerzać horyzonty, zabierać Was w podróże małe i duże, smaczne i ciekawe.
Dlatego moi Drodzy, chciałabym poprowadzić na naszym blogu sekcję kulinarno-podróżniczą (kategoria TRAVEL GUIDE), będę porządkować, czasem odkopywać, ścierać kurz z tego co odłożyliśmy na bok, na potem. Czas na małe roszady, może kiedyś uda się Wam to wykorzystać, może kiedyś znajdziecie w tym wskazówkę, natchniecie się naszym doświadczeniem. Niemniej chciałabym na blogu regularnie oprócz wina pokazywać Wam również piękne miejsca, smaczne jedzenie, wspaniałych ludzi, których spotykamy podczas takich wojaży. Proszę Was też o wyrozumiałość, postaram się z najwyższą starannością układać te doświadczenia, tak by z czasem dojść do bieżącego punktu, w którym na blogu znajdziecie pełniejszą i mam nadzieję ciekawą zakładkę z naszymi podróżniczymi eksperymentami.
Dziś biorę się za Padwę. Oczywiście, na pierwszy ogień wybrałam Włochy, w końcu skoro w tym mieście byliśmy już trzy razy, to warto skorzystać z takiego pewniaka.
Padwę odwiedziliśmy przy różnych okazjach, w tym roku w lutym poświęciliśmy jej jednak najwięcej czasu. Jest ona stosunkowo małym włoskim miasteczkiem. Powiedzmy też sobie wprost – spędzanie w niej dłuższych wypadów nie ma sensu. My potraktowaliśmy ją kilka razy jako bazę, dlatego przyszedł czas by zabrać Was na mały spacer po niej.
Wracając do słów Bettiny Bertheau, przyglądamy się Piazza Prato della Valle, ja otwieram ściągnięty wcześniej na telefon przewodnik, Robert książkową wersję Rough Guides i ruszamy w trasę. Ale nie zapędzajmy się, spacer po mieście wystarczy, może czasem wsiądziemy do tramwaju, skutera tym razem wypożyczać nie będziemy…
Muszę Wam zdradzić, że cenię kulty „największych” włoskich ikon chrześcijaństwa, nie wiem jak to zabrzmi ale celebrowanie zabalsamowanych nieboszczków noszone przez całe włoskie miasta jest takie fascynujące! (Robert nie lubi „truposzków” i bez obaw tutaj ciało Św. Antoniego jest w zamkniętym grobie). Tak na marginesie myślę, że Włosi o wiele głębiej przeżywają swoją wiarę i traktują ją z większym szacunkiem niż my. Wracając do tematu, Padwa to miejsce kultu świętego Antoniego, wg mnie chyba jednego z piękniejszych świętych w doktrynie. Warto odwiedzić więc miejsce mu poświęcone, czyli Bazylikę Św. Antoniego. Podobno odwiedzana jest przez miliony pielgrzymów, my jednak mieliśmy szczęśnie do spokojnego spaceru zarówno po Bazylice, jak i po klasztorze, przylegającym do świątyni. Padwa to też słynny uniwersytet, na którym nauki pobierał Mikołaj Kopernik, Jan Kochanowski czy Jan Zamoyski.
Do obiadu mamy jeszcze sporo czasu, więc idziemy dalej. Obejrzymy Palazzo Della Ragione z 1219 roku, czyli największą halę bez podparcia kolumnami w Europie o wysokości 24 metrów i koniecznie Kaplicę Scrovegnich z freskami Giotta (XIV w.).
Przekroczyliśmy już chyba granicę południa. We Włoszech nauczyliśmy się już, że jak do 14:30 nie zjemy obiadu, to potem zwyczajnie będziemy musieli wytrzymać do kolacji, do wieczora. Wertujemy więc zaznaczone miejscówki i spacerem zachodzimy do Osteria dei Fabbri (Via Fabbri 13), właściwie zjemy tu też kolację, ale innym razem. Jedzenie jest home made, makaron sprawnie robiony przez włoskie domowe specjalistki, znajdziecie tutaj dania proste ale smaczne. W lokalu pachnie makaronem i ragout, wystrój jak na włoską osterię przystało jest prosty ale ciepły, nie zdziwcie się jak spotkacie tu wieczorem kolejkę pełną rodzin, czy przyjaciół, tu ciągle nie ma wolnych stolików. Jedliśmy tam polentę z policzkami wołowymi, kilka rodzajów makaronu, gnocchi, ragout, pyszne tiramisu, do tego spory wybór win, ale i uraczyliśmy się winem domowym (i z domowym makaronem całkiem dobrze współgrało).
Po obiedzie oczywiście kawa, przegląd naszych notatek i ruszamy dalej w trasę, jeszcze jest trochę do zobaczenia. Lubimy po obiedzie zakotwiczyć w parku, posiedzieć na ławeczce, albo przejść się do księgarni, bądź poszukać sklepu z winami. W Padwie znaleźliśmy jeden taki z ciekawą selekcją – Enoteca La Mia Cantina (Piazzale Santa Croce 21). Na dodatek ma ofertą naszych ukochanych trunków z Cantina Lunae, wyszliśmy z małym kartonikiem.
Innym razem przechadzając się wieczorową porą, jeszcze przed kolacją, zajdziemy do Enoteca Tira Bouchon (Piazza della Erbe, pod filarami od strony Via Francesco Squarcione), gdzie na przystawkę zamówimy (nie wiedząc o tym) potężną deskę serów i wędlin, dzięki temu odpuścimy sobie kolację (strasznie to nie włoskie!) i w Enotece przesiedzimy cały wieczór. Selekcja win oczywiście na wysokim poziomie, włoscy właściciele pomimo tłoku co chwila do nas zagadują zachwyceni, że chcemy i lubimy o winie rozmawiać. Enoteca znajduje się w centralnym miejscu pod filarami na Palazzo Della Ragione, dlatego niezwykle ciekawym doświadczeniem jest przegląd mieszkańców, jakiego tu uraczycie. Nawet zimą przed kolacją wpadają na kieliszek dobrego wina, albo umawiają się tam z większą grupą przyjaciół, by następnie po lampce włoskiej czerwieni ruszyć na miasto.
Jeden wieczór poświęciliśmy już na wino i przekąski, ale pamiętamy, że w Padwie jest taka dobra knajpka, o której wszyscy wszędzie piszą, zaglądamy do niej dwa razy i jest pysznie. Zwie się Antenore Bistrot i niestety właśnie zweryfikowałam informacje, że ta miejscówka została zamknięta, niemniej postanowiłam oddać jej hołd poprzez pamięć o dobrym jedzeniu i winie. Może zadzieje się tam wkrótce coś nowego…
Zmęczeni? Nie ma mowy, by tak skończyć wieczór, noc przecież długa. A gdzie siedzenie przy winie do rana, stanie w grupce na ulicy i popijanie wina, którego ciągle dolewa obsługa z winebaru? Koniecznie i taki włoski klimat należy wpisać na listę must have! W Padwie polecić możemy Wam np. Corte Sconta (Via dell’Arco 9), dajcie się namówić na degustację kilku kieliszków wina, postoimy, posiedzimy, pogadamy „o starych karabinach”, a potem każdy pójdzie w swoją stronę nucąc:
Więc nie martwmy się, bo w końcu
Nie nam jednym się nie klei
Ważne, by choć raz w miesiącu
Mieć dyktando u nadziei
Żeby w serca kajeciku
Po literkach zanotować
I powtarzać sobie cicho
Takie prościuteńkie słowaJeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią nasze piękne dni, marzenia plany
Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją
Jeszcze w zielone gramy, choć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie
Jeszcze nie, długo nie